Kryzys. Recesja. Destabilizacja. Globalna dyskusja, jaką wywołała obecna sytuacja rynkowa, nie może przejść bez echa. Z każdej strony jesteśmy bombardowani coraz to śmielszymi dywagacjami na temat gospodarki w czasie dekoniunktury. Każdy głosi własną lub zapożyczoną teorię o jej przyczynach i szkicuje możliwe scenariusze na przyszłość. Głosy wyważone mieszają się z amatorskimi. Z tego bełkotu trudno wybrać to, co rzeczywiście istotne. Jestem człowiekiem biznesu i tematy ekonomiczne są mi szczególnie bliskie. Oto mój głos w sprawie.
Od ponad 20 lat prowadzę firmę (ASTOR Sp. z o.o.). Na przestrzeni tych lat udało mi się poczynić pewne spostrzeżenia. Przez okres ewolucji polskiej gospodarki i rozwoju firmy, z roku na rok notowaliśmy wzrost dochodów. W tym roku po raz pierwszy rejestrujemy istotne zmiany na rynku, które śmiało możemy nazwać kryzysem. Główną tego przyczynę upatruję w radykalnym ograniczeniu inwestycji w Polsce. Wszystkie firmy zostały zmuszone do weryfikacji strategii i zmiany sposobu działania w związku z nowymi realiami rynkowymi. Wydaje mi się, że pierwszy etap tych zmian jest ewidentnie za nami.
W odpowiedzi na kryzys jesteśmy więc świadkami rozwoju dwóch wykluczających się strategii przyjętych przez firmy działające na rynku inwestycyjnym. Pierwszą z nich nazywam „strategią na przetrwanie”. Taktyka ta zakłada takie przeorganizowanie firmy, by potencjał, kapitał intelektualny, aktywa materialne i niematerialne zostały nienaruszone. Nieprzekraczalność założonego czasu stanowi tu jednak podstawę powodzenia.
Druga strategia zakłada dopasowanie wielkości firm do sytuacji na rynku. Tu widzimy bardzo duże cięcia budżetów i załóg. Zarówno na rynku polskim, jak i międzynarodowym, stosowane są istotne redukcje zatrudnienia. Podejście takie zakłada maksymalne zmniejszenie ryzyka, niezależnie od finalnych skutków. Nieważne jest, czy rynek się odbuduje czy nie. Rynek jest znacznie mniejszy, toteż tniemy koszty, żeby dopasować wielkość firmy do wielkości rynku. Ta strategia zakłada znaczne zmniejszenie ryzyka i osiągnięcie dochodu w tym roku.
Trudno powiedzieć, która taktyka jest tą lepszą, długofalową. Jako firma ASTOR (a my jesteśmy długodystansowcami) chcemy osiągać pozytywne rezultaty w dniu dzisiejszym, ale również jutro, pojutrze. W dużych koncernach międzynarodowych bardzo często kontrakty menedżerskie są rozliczane kwartalnie. Każdy menedżer jest rozliczany z wyniku za poprzedni kwartał. W związku z tym sam nie wie, czy będzie pracował w danej firmie przez kolejne 2 lata. Zapewne z racji odmiennego podejścia do ludzi nasze strategie się różnią. W korporacji liczy się dochód tu i teraz, dzisiaj, w tym kwartale i następnym. Dlatego redukuje się zatrudnienie. To, jaki to ma skutek długofalowy dla firmy, nie jest brane pod uwagę. W obliczu wyraźnych cięć osobowych u naszych konkurentów, nasz potencjał intelektualny i osobowy jest nienaruszony. Wydaje mi się, że odmienne podejście okaże się dla nas długofalowo bardziej korzystne.
Tymczasem nie brakuje głosów wśród specjalistów, że aktualna sytuacja rynkowa stanowi tylko preludium do drugiej, nieporównywalnie dużej fali kryzysu, która zaleje światową gospodarkę. Armagedon ma przyjść w następnym roku. Nikt nie wie, co będzie się działo. Jednak z punktu widzenia firmy ASTOR stwierdzam, że sytuacja się ustabilizowała. Fakt – na znacznie niższym poziomie. Zauważam znaczne kurczenie się rynku automatyki w Polsce – ilość kupowanych towarów jest drastycznie mniejsza niż w latach ubiegłych. Recesja wyhamowała skłonność ludzi do podejmowania ryzyka, do inwestowania. Prasa szeroko się rozpisuje o firmach x, y, z, które, dokonując inwestycji, przeinwestowały. Te szczególnie wyeksponowane informacje skutecznie działają na wyobraźnię potencjalnych inwestorów, którzy nie chcą powtórzyć błędu, bo przeinwestowanie nierzadko kończy się ogłoszeniem upadłości firmy. Ta często nadmierna ostrożność w rezultacie skutkuje kurczeniem się rynku. Mimo wszystko wydaje mi się to zjawiskiem tymczasowym, choć proces stabilizacji do gwałtownych nie będzie należał.
Z perspektywy naszej firmy wyraźnie dają się wyodrębnić dwa kierunki na rynku inwestycyjnym. Z jednej strony kontynuowane są małe inwestycje i modernizacje. Z drugiej natomiast zauważamy, że duże inwestycje zostały wstrzymane, najczęściej na czas nieokreślony. Dokonywane są dodatkowe analizy opłacalności finansowej, przeprowadzane są korekty, ze względu na zmiany strukturalne rynku. Pewne inwestycje, które miały przynieść znaczny dochód w poprzednich realiach, teraz lukratywne już nie są. Dodatkowo dochodzi element stresu i braku motywacji do podjęcia dynamicznego procesu inwestycyjnego. W związku z tym widzimy, że te duże procesy inwestycyjne wyraźnie zwolniły tempo.
Koniec końców – projekty muszą zostać odblokowane. Pytanie tylko, kiedy? Biorąc pod uwagę, że przeciętny czas opóźnienia trwa już przynajmniej pół roku (choć spodziewam się, że przeciągnie się o kolejny rok), dynamicznego rozwoju rynku spodziewam się pod koniec roku 2010. W przeciągu krótkiego czasu, rzędu roku, będzie trzeba wykonać w Polsce inwestycje, które w normalnych czasach byłyby realizowane w ciągu dwóch lat. W tym procesie upatruję ratunku dla setek przedsiębiorstw. Nawet jeśli statystycznie co trzeci projekt nie wejdzie w etap realizacji, to i tak w kolejnym okresie będzie trzeba wykonać przynajmniej 150-160% tego, co robiło się normalnie. Jestem przekonany, że tak się stanie, aczkolwiek stopień natężenia procesu dynamicznego wzrostu zawsze rodzi niepewność.
Nie wiadomo, jak się ta sytuacja kryzysowa dalej potoczy – czy nastąpi kolejna fala recesji, która spowoduje dalsze spadanie, czy też (pewnie nie bardzo szybko) kryzys odejdzie w zapomnienie i zaczniemy notować wzrosty. Na początku roku założyłem, że kryzys potrwa przynajmniej 18 miesięcy. Fali większych wzrostów oczekuję więc w połowie przyszłego roku…
Ważnym dla mnie elementem globalnej recesji gospodarczej jest jego polska odmiana. Należy mieć świadomość, że bardzo istotnym czynnikiem rodzimego kryzysu jest przewartościowanie polskiej waluty. Dlatego właśnie społeczeństwo, bez żadnej zmiany umowy o pracę, dotknięte zostało obniżeniem płac rzędu 30-40%. Pieniądze, które zarabiamy, w środowisku ekonomicznym, w którym żyjemy, czyli w Unii Europejskiej, są warte nagle o 30% mniej. Fenomenem jest, że nagle 20 mln ludzi fizycznie zarabia mniej, z czego jakieś 18,5 mln nie ma w ogóle świadomości tego faktu.
Paradoksalnie ta niewiedza sprzyja większej konkurencyjności polskiej gospodarki na świecie. Dzięki temu efektowi produkcja w naszym kraju jest odczuwalnie tańsza. Uważam, że choć sytuacja ta spowodowała oczywisty „ból” w kieszeniach polskich pracowników, to jest to odczucie krótkofalowe. Na przestrzeni 3–4 lat efekt ten może się okazać zbawienny. Niskie koszty wytwarzania bowiem stwarzają przed polskimi zakładami wiele nowych możliwości biznesowych. Sam znam przypadki, gdzie jeszcze rok temu bardziej się opłacała produkcja w Wielkiej Brytanii, w przeciwieństwie do sprowadzania produktów z Polski. Teraz sytuacja jest już odwrotna – bardziej opłaca się produkować w Polsce i produkt wywozić do Anglii. Wszystko to dzięki zmianom różnic kursowych. Oczywiście to działa w obie strony. Złotówka może się wzmocnić nadmiernie i wtedy będziemy mieć efekt odwrotny.
W obecnej sytuacji ważny jest jeszcze jeden aspekt – czynnik pomiaru stanu kryzysu, a zarazem stanu państwa – Produkt Krajowy Brutto. Zgodnie z danymi szacunkowymi rok 2009 miał przynieść Polsce dodatni wynik PKB, a w innych krajach ujemny. Te optymistyczne oceny stanowią powód do dumy polityków. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że w innych krajach ten współczynnik mierzy się w euro, w Polsce mierzymy go w złotych. Gdybyśmy podawali wynik PKB w euro, to byłby on drastycznie ujemny.
Jaki jest więc scenariusz dla Polski? Paradoksalnie uważam, iż fakt, że Polska została przy swojej walucie, jest korzystny, przynajmniej na najbliższe 3–4 lata. Chociaż to koniunkturalna potrzeba chwili – przede wszystkim w odpowiedzi na kryzys. Natomiast wydaje mi się również, że Polska prędzej czy później powinna skonwertować walutę na euro. Lokalnie, również dla firmy ASTOR – jako importera – większa stabilizacja kursu walut powoduje większą pewność co do warunków, w jakich działamy. Chociaż w związku z różnicami kursowymi nagle straciliśmy olbrzymie pieniądze, to mimo oczywiście negatywnego wpływu na proces sprzedaży, jesteśmy na te różnice przygotowani.
Trudno będzie Polsce, będąc wyspą otoczoną krajami rozliczającymi się w euro, zostać przy złotówce. Zawsze byłem zwolennikiem przejścia na euro. Mimo iż dla naszej firmy lepiej jest, że jesteśmy w strefie złotówki. Dzięki własnej walucie mamy mniejszą konkurencję jako importer. Jednak zarówno dla rynku, jak i dla rozwoju gospodarczego lepiej, by ta konkurencja była większa. Ustabilizowanie waluty dopuszcza możliwość braku zabezpieczenia w postaci dodatkowej marży. Przez to, że Polska nie jest w strefie euro – mamy droższe produkty.
Najbardziej bolesny dla ludzi jest sam proces zmiany. Historia pokazuje, że gdy transformacje są nagłe, gdy nie jesteśmy na nie przygotowani – bardzo trudno jest odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Ukułem nawet metaforę na tę okoliczność. To tak, jak ze spadaniem z wysokości: spadamy z piętra na piętro, z różną prędkością – nie wiemy, ile pięter będziemy spadać i na którym piętrze się zatrzymamy. Natomiast jeżeli leżymy na niższym piętrze, to choć pod nami są kolejne, sytuacja staje się bardziej stabilna. Teraz żyjemy ewidentnie w czasach kryzysu w porównaniu do lat ubiegłych. Jednak, z perspektywy naszej firmy, widać wyraźnie, że choć spadliśmy o kilka pięter, to sytuacja się ustabilizowała i po pierwotnym wstrząsie dostosowujemy się powoli do nowej sytuacji.
Wydaje mi się, że najtrudniejszy jest ten – symbolizujący zmiany – czas spadania. Kiedy już wiesz, czym jest spadanie, gdy poczujesz grunt pod nogami – jedyne, co możesz zrobić, to przystosować się, nauczyć się na nowo funkcjonować – a to jest już nieporównywalnie mniej trudne.
Stefan Życzkowski jest prezesem zarządu ASTOR
Autor: Stefan Życzkowski