W latach 90. zainwestowałem w karty z Pokemonami. Przez „inwestycję” rozumiem zakup tych kart dla moich dzieci, które, owszem, bawiły się nimi, ale do momentu, kiedy część pogubiły, porozdawały innym dzieciom albo wyrzuciły. Dokładnie tak samo było ze mną i moimi rodzicami – oni zainwestowali w karty z bejsbolistami, które ostatecznie skończyły – a jakże – między szprychami w moim rowerze.
Dla mniej zorientowanych czytelników (niemających dzieci w wieku ok. 20 lat): Pokemony (od Pocket Monster – kieszonkowy potworek – przyp. tłum.) to przykład japońskiego geniusza marketingu. Wystarczyło do prostego pomysłu na kreskówkę dodać trochę mitologii, możliwość „trenowania” swoich stworków, i tak powstała seria przynosząca dodatkowe zyski z komiksów, gier wideo czy figurek. Karty do gry z Pokemonami były wówczas tak samo popularnymi zabawkami, jak lalki Barbie czy klocki Lego, jednak ostatecznie odeszły w zapomnienie. Dzisiejsze pokolenia w ogóle o nich nie pamiętają.
Prawie jak…
Niedawno jednak Nintendo wskrzesiło swój dawny pomysł, wprowadzając na rynek grę przeznaczoną na urządzenia mobilne – Pokemon GO. Aplikacja wykorzystuje GPS w smartfonach do lokalizacji gracza, umieszczając go w świecie gry i pozwalając mu „łapać” Pokemony umieszczone na rzeczywistej mapie. Całość została przez producenta aplikacji, firmę Niantic, określona jako „koncepcja rzeczywistości wirtualnej opartej na geolokalizacji” (location-based augmented reality).
Wirtualnie czy realnie?
Aby przemierzać mapę, gracz po prostu spaceruje z telefonem w ręku – i to tak naprawdę jest powodem sukcesu tej aplikacji. Dotychczas prowadzący raczej stacjonarno-siedzący tryb życia, teraz przemierzają w realnym świecie kilometry w poszukiwaniu stworków. Dowodem na sukces Pokemon GO jest fakt, że serwery obsługujące aplikację padły po dwóch tygodniach po wprowadzeniu aplikacji na rynek.
Oczywiście, każdy kij ma dwa końce – kilku graczy, z powodu patrzenia w ekran smartfona zamiast pod nogi, spadło z krawężnika i skręciło kostkę, czy co gorsza – wpadło pod samochód. Odnotowano nawet kilka przypadków śmierci graczy Pokemon GO, co jest chyba najbardziej namacalnym przykładem na poparcie tezy, że skutkiem zabawy w rzeczywistości wirtualnej mogą być jak najbardziej realne problemy.
Najważniejszy jest człowiek
Technologia to wspaniała sprawa. Ważne jest jednak, by technologia z przedrostkiem „smart” nie stała się mądrzejsza od użytkownika.
W związku z rozwojem nowych technologii – z naciskiem na robotykę, urządzenia mobilne, Przemysłowy Internet Rzeczy – należy nieustannie pamiętać, że najważniejszy jest człowiek i to, w jaki sposób wykorzystuje technologie.
Przenosząc to na bardziej profesjonalną płaszczyznę: szukając rozwiązań dla rzeczywistych problemów napotykanych w zakładach produkcyjnych, musimy patrzeć przed siebie, a nie tylko w ekrany naszych urządzeń.
Informacje dostarczane przez urządzenia na linii produkcyjnej są dostępne na wyciągnięcie ręki, ważne jest jednak, by umiejętnie z nich korzystać. Samo przeglądanie liczb i wykresów jest niewiele warte, jeżeli nie orientujemy się, co aktualnie dzieje się na poziomie produkcji. Suche liczby są niczym w porównaniu z naszą wiedzą, umiejętnościami i doświadczeniem, które wykracza daleko poza ekran smartfona.
W Państwa zakładzie pracują żywi, nie wirtualni ludzie. Mają oni prawdziwe i cenne spostrzeżenia. Proszę iść i porozmawiać z nimi. Dzięki temu będą Państwo dysponowali danymi z urządzeń, ale także uwagami od pracowników. Gdy każdy z Państwa doda do tego własną intuicję, wiedzę, będzie mógł stworzyć plan poprawy efektywności działania.
Autor: Bob Vavra, redaktor naczelny Plant Engineering
Tekst pochodzi z nr 1/2017 magazynu „Inżynieria i Utrzymanie Ruchu”. Jeśli Cię zainteresował, ZAREJESTRUJ SIĘ w naszym serwisie, a uzyskasz dostęp do darmowej prenumeraty w formie drukowanej i/lub elektronicznej.