Mikołaj Garbarek, Dyrektor Działu Wdrożeń PSI Polska Sp. z o.o.
W 1. kwartale tego roku przeprowadziliśmy badanie, które było analizą tego, jak polska produkcja podchodzi do nowoczesnych technologii: z jakimi problemami i wyzwaniami ma do czynienia i do czego potrzebuje narzędzi informatycznych. Stanowiło ono jednocześnie ocenę sytuacji ekonomicznej oraz koniunktury gospodarczej w branży. Kiedy je przeprowadzaliśmy, nastroje w sektorze były pozytywne, ale zaczynały już pojawiać się głosy o nadchodzącym spowolnieniu gospodarczym. Teraz tych zaniepokojonych głosów jest coraz więcej, przy czym dużo miejsca poświęca się temu jak sytuacja zmienia się u naszych zachodnich sąsiadów – głównych odbiorców eksportu przemysłu produkcyjnego. Czy powinniśmy zatem bić na alarm? I jeśli tak, to jakie kroki postulować?
Jak wynika z naszego badania, niemal 60 proc. przychodów polskiej produkcji to eksport, a w krajach Europy Zachodniej sprzedaje 90 proc. wytwórców. Największą gospodarką Europy są Niemcy i to o recesji w tym kraju mówi się coraz więcej. Bliskie relacje ekonomiczne z naszym zachodnim sąsiadem mogą być dla gospodarki zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Z jednej strony potężny rynek zbytu jaki stanowią Niemcy generuje znaczną część popytu dla naszego przemysłu. Z drugiej zaś – tak silne uzależnienie od jednego partnera handlowego może pociągnąć nas w dół w przypadku jego potknięcia, a z takimi możemy mieć obecnie do czynienia. Dlatego ekonomiści z niepokojem przyjmują zapowiedzi spowolnienia wzrostu niemieckiego PKB, upatrując w nim zagrożenie dla lokalnego biznesu. Jednak jak wynika z naszego badania, producenci z Polski, ogólnie deklarujący duży udział eksportu w ogólnej sprzedaży, zdecydowanie optymistycznie patrzyli w przyszłość, nie przejmując się wizją dekoniunktury. Ponad połowa (52 proc.) badanych firm produkcyjnych w Polsce liczyła na to, że zamknie mijający rok z bilansem lepszym niż w poprzedni. Jednocześnie to samo badanie wyraźnie pokazało, że przedsiębiorcy są świadomi znaczenia eksportu, zwłaszcza do Niemiec, w ich działalności. 59 proc. przychodu było efektem sprzedaży zagranicznej, w przytłaczającej większości w kierunku zachodnim. Czy mamy zatem przykład krótkowzroczności lokalnych producentów, czy może za takimi ocenami stoi coś więcej?
Jeśli przyjrzeć się danym historycznym, to recesja na Zachodzie niekoniecznie musi oznaczać kłopoty dla polskiego przemysłu. W przeszłości lokalne firmy nie tylko potrafiły sobie poradzić z kłopotami swoich zachodnich klientów, ale także skorzystać na nich. Przykładowo: w latach 2001-2004 niemiecka gospodarka poważnie wyhamowała, a średni wzrost PKB w tym okresie wyniósł jedynie 1,3 proc. W międzyczasie średni wzrost produkcji przemysłowej w Polsce rok do roku wyniósł 5,7 proc. Pokazuje to, że nasze firmy potrafiły dostosować się do okresu dekoniunktury i nadal zwiększać produkcję. W przypadku kryzysu w latach 2007-2009 niestety nie udało się polskim przedsiębiorcom utrzymać dodatniego bilansu. Recesja, która w kluczowym punkcie osiągnęła blisko 6 proc., odcisnęła poważne piętno na polskiej gospodarce. Jednak jeśli spojrzeć na efekt w perspektywie dłuższej, to zauważymy, że tylko w roku 2009 produkcja skurczyła się o 4 proc., by w latach następnych utrzymać tendencję wzrostową. Ostatecznie skumulowany wzrost od momentu kryzysu spowodował zwiększenie wskaźników produkcji do ponad 140 proc. względem krytycznego roku 2009.
Jest kilka hipotez, które mogą tłumaczyć odporność lokalnego przemysłu na wahania koniunktury. Opublikowany w październiku br. Raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego „Nowe oblicze handlu Polski z Niemcami” dowodzi, że traktowanie polsko-niemieckiej wymiany handlowej w oderwaniu od globalnej gospodarki ukazuje nam tylko częściową prawdę o jej mechanizmach. Autorzy raportu wskazują, że produkty wytwarzane w Polsce są częścią szerszych łańcuchów wartości, dlatego spadek popytu w Niemczech może być łagodzony poprzez jego wzrost w innych krajach. Tym samym inne kraje korzystają na polskiej wartości dodanej nie prowadząc z nią bezpośrednich interesów.
Kolejną poduszką bezpieczeństwa dla naszego lokalnego przemysłu może być wielkość rodzimego rynku. Ekspozycja Polski na handel międzynarodowy szacowana jest na ponad 50 proc. To dużo, jeśli jednak spojrzeć na inne gospodarki regionu, jak Czechy czy Słowacja, wartość ta może osiągać nawet 90 proc. Polscy producenci mogą w razie gospodarczych kłopotów Niemiec liczyć na naszych lokalnych klientów, a niemieccy producenci na polskich konsumentów. Nasza gospodarka, mimo że znacznie mniejsza od niemieckiej, jest na tyle rozwinięta, by stabilizować cały system, gdzie nasi południowi sąsiedzi nie posiadają takiej zdolności.
Wreszcie nie bez znaczenia pozostaje fakt, że to co może być problemem dla zachodnich gospodarek, lokalne firmy mogą uznawać za szansę. W dobie dekoniunktury zachodni przedsiębiorcy mogą szukać redukcji kosztów, między innymi poprzez zmianę poddostawców na tych oferujących tańszy produkt. To szansa dla producentów z Polski, dysponujących technologiami niejednokrotnie pozwalającymi zaoferować produkty wysokiej jakości, ale konkurencyjne cenowo dzięki niższym kosztom pracy. W efekcie konkurencyjność polskiego przemysłu może rosnąć w dobie dekoniunktury na zachodzie.
Jednak przy wszystkich analizach ekonomiczno-historycznych i próbach przewidywań tego, w którym kierunku zmierza gospodarka firmy powinny pamiętać jedną maksymę: „kto nie idzie do przodu, ten się cofa”. Konkurencja na rynku, opisywane wyżej wahnięcia koniunktury, rewolucja przemysłowa, cyfryzacja społeczeństwa i rosnące oczekiwania klientów – te wszystkie czynniki mają wpływ na sektor produkcyjny.Produkcja musi zmieniać sposób działania, dostosowywać go do realiów rynku, również do sytuacji na rynku pracy. Konkretne rozwiązania przynoszą ze sobą nowe technologie, w szczególności rozwiązania z zakresu Przemysłu 4.0. To one pozwalają produkować szybciej, oszczędniej, adekwatnie do zapotrzebowania i wydajniej. Bez nich firmy nie mogą optymalizować działalności biznesowej. Spójrzmy na to w ten sposób: jeśli załamanie gospodarcze nadejdzie, to firmy, które zainwestowały w rozwiązania umożliwiające lepsze planowanie i zarządzanie całą produkcją, zapasami, personelem, etc. będą miały przewagę nad tymi, które tego nie uczyniły – będą szybciej adaptować się do nowych warunków. Jeśli czarne scenariusze się nie sprawdzą, to i tak skorzystają na wdrożeniach, bo wzrośnie ich konkurencyjność. Polski przemysł produkcyjny ma zatem do wyboru dwie drogi: pierwsza to mniej lub bardziej bierne oczekiwanie na to, co przyniesie przyszłość, druga – mądre inwestycje i przygotowanie się już teraz na różne scenariusze. Mam nadzieję, co zdają się potwierdzać wyniki naszego badania, że polska produkcja wybierze tę drugą opcję.