Przemysł w czasach pandemii: Czy produkcja może przejść na home office?

home office
Źródło: Pixabay

Pandemia koronawirusa zmieniła sposób naszej codziennej pracy. Tam, gdzie to możliwe, pracownicy wykonują swoje obowiązki zdalnie. Często w obszarach, w których nikt się nie spodziewał, że można użyć home office. Czy jednak możemy pójść jeszcze krok dalej? Czy zakład przemysłowy, uzależniony od fizycznej pracy, w którym ręka ludzka jest niezbędna do utrzymania ciągłości działania i jest ważną częścią mocy produkcyjnej, może przejść na tryb „produkcji zdalnej”?

Kilka tygodni temu koronawirus był chorobą dotykającą wyłącznie Azję. Ten lokalny problem miał wpływ na inne części świata, jednak dyskusje prowadzone w przestrzeni medialnej dotyczyły głównie delikatnego wyhamowania produkcji na Dalekim Wschodzie, pewnych zawirowań w łańcuchu dostaw i korekt w tempie rozwoju globalnego PKB. Dzisiaj, niemal cała Europa pracuje zdalnie. Ze współpracownikami i kontrahentami kontaktujemy się za pośrednictwem Internetu. Niestety takiego trybu pracy nie da się zastosować wszędzie. Wielu przedsiębiorcom obecna sytuacja jedynie ogranicza aktywność, ale są też i tacy, na których oddziałuje znaczenie silniej. Niestety są również i takie sektory gospodarki, które wirus na jakiś czas może wyłączyć całkowicie. Mowa tu o sektorze wytwórczym, który liczy się z tym, że pandemia może wstrzymać procesy produkcyjne, przykład: branża automotive, w której kolejni producenci informują
o zamknięciu zakładów.

Utrzymanie ciągłości działania

Mimo postępującej cyfryzacji, robotyzacji i automatyzacji, nie doczekaliśmy się jeszcze efektywnie funkcjonującej fabryki bez człowieka. Maszyny pomagają — usprawniają, przyspieszają i podnoszą produktywność, ale nie wymknęły się spod kontroli człowieka. Fizyczna praca ludzi jest niezbędna do utrzymania ciągłości zakładu, jest elementem jego mocy produkcyjnej. W tym punkcie rodzi się więc pytanie, jak można stawić czoła zaistniałej sytuacji?

Z pomocą przychodzi w tym momencie cała filozofia utrzymania ciągłości działania (ang. Business Continuity Management). I nie chodzi tutaj o standardy takie, jak ISO 22301, czy BS 25999, a raczej o filozofię, jaka kryje się za tymi sformalizowanymi systemami.

Podejścia te, opierają się w głównej mierze na trzech filarach:

  • Procesach krytycznych
  • Infrastrukturze krytycznej
  • Odpowiednio dobranych ludziach

Każdy z tych trzech obszarów musi wspierać misję firmy, która na dużym poziomie ogólności definiuje wektor wskazanych powyżej punktów. Oczywiście samo określenie i uszeregowanie powyższych stref nie daje gwarancji sukcesu. To połowa drogi, a może nawet jej początek. Idea utrzymania ciągłości działań kładzie duży nacisk na ćwiczenie realizacji scenariuszy awaryjnych, ale to nie wystarczy. Procesy te muszą być nieustanie doskonalone. W myśl zasady: „więcej potu na ćwiczeniach mniej krwi w walce”. Te, swego rodzaju manewry, muszą być odpowiednio dostosowane do potrzeb, wyzwań i rezerw danego zakładu, bo te każdorazowo są inne i obejmują swoim zakresem inne obszary.

Chcesz pokoju, szykuj się do wojny

Mimo upływu lat te słowa rzymskiego historyka Tytusa Liwiusza wydają się aktualne jak nigdy. Warto jednak w tym punkcie zaznaczyć, że zakład nie walczy z wirusem. Jego głównym wrogiem jest brak możliwości utrzymania ciągłości działania. Pandemia, czy innego rodzaju zjawisko, może uruchomić serię zdarzeń, które negatywnie rezonują. Jak wspomniałem na początku, jeszcze kilka tygodni temu specjaliści wieszczyli brak dużego wpływu sytuacji w chińskim regionie Wuhan na gospodarkę światową. Jednak, jak już dobrze wiemy, było to błędne założenie. Dzisiaj zastanawiamy się, kiedy wszystko wróci do normalności po cofnięciu restrykcyjnych decyzji chińskiego rządu. W Polsce jesteśmy dopiero na początku procesu rozwoju pandemii i niestety nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak będzie przebiegać u nas zaistniała sytuacja kryzysowa.

Skupmy się zatem na sytuacji bieżącej. Obecnie na terenie Polski został wprowadzony stan epidemii, a to z formalnego punktu widzenia, dość nieoczywista sytuacja, z którą za naszego życia nie mieliśmy do czynienia. Rząd, za pomocą tzw. „specustawy” w kontekście zagrożenia, jakie stwarza wirus SARS–Cov–2 wprowadził szereg regulacji, które w zasadniczy sposób zmieniają otaczającą nas rzeczywistość. W ramach tych przepisów została wprowadzona możliwość delegowania przez pracodawcę pracowników do pracy zdalnej.

Gdy pracujemy w biurze, urzędzie, a nawet jak się okazuje w szkole, nie mamy do czynienia z dużymi utrudnieniami. Pojawia się wiele wyzwań i zagadnień do rozwiązania, ale są one spowodowane nagłą zmianą formuły współpracy z Klientami czy petentami. Tu warto dodać dygresję, że gdyby odpowiednio wcześniej przeprowadzić ćwiczenia w zakresie przejścia w taki tryb pracy, możliwe trudności można było zaadresować i rozwiązać wcześniej. Doskonałym tego przykładem jest edukacja szkolna, która prowadzona jest w nieznanym dotąd dla siebie formacie zdalnym i będzie mało efektywna do momentu pełnej akceptacji oraz zaznajomienia się z obsługą narzędzia.

Do dzieła!

Czy tak jak uczyć zdalnie może polska szkoła, tak rodzime zakłady mogą produkować? W tym punkcie rodzi się kluczowe pytanie: czego potrzeba, by w zakładzie produkcyjnym móc realizować model przynajmniej częściowej pracy zdalnej?

Zaczynamy od skrupulatnego przygotowania planu utrzymania ciągłości działań według schematu: wiedza, umiejętności i świadomość pracowników. Jeżeli mamy też jasno komunikować się z pracownikami, możemy wykorzystać znaną im terminologię. Jedną z lepszych będzie ta ze świata bankowego:

  • Front – office
  • Back – office

Ten pierwszy, czyli „front-office”, to oczywiście hala produkcyjna, gdzie, jak już wspomniałem na początku tekstu, realizowane są procesy główne, które najczęściej nie mogą odbywać się bez bezpośredniego udziału załogi. Oczywiście w sukurs przychodzi nam tutaj koncepcja Industry 4.0, fabryk automatycznych oraz IoT (Internet Rzeczy). Problem jednak w tym, że poziom realizacji koncepcji autonomicznej fabryki w obecnej formie ma jeszcze spore rezerwy i daleko mu do ideału. W produkcyjnym „front-office”, w dobie epidemii najważniejsze są oczywiście zasady BHP i higieny osobistej, ale również najczęściej zachodzi potrzeba ograniczenia kontaktów międzyludzkich czy zmniejszenia ilości ludzi obecnych na hali w jednym momencie. Aby móc utrzymać powiązania pomiędzy tą częścią zakładu, a „back-office”, czyli obsługą administracyjną zakładu, niezbędne są narzędzia.

Najczęściej będzie to oprogramowanie wspierające realizację procesów za pomocą chociażby kiosków zdalnych, znajdujących się w okolicy hali produkcyjnej. Używający ich pracownicy produkcyjni są w stanie złożyć wnioski o urlop, opiekę nad dziećmi czy zweryfikować dane na tzw. „pasku” płacowym. Dzięki tej grupie narzędzi ograniczamy do minimum (lub w najlepszym wypadku eliminujemy) bezpośredni kontakt między częścią pracowników. Drugą grupą tego typu systemów wspierających zarządzanie w sytuacji kryzysowej są narzędzia do skutecznego informowania załogi o decyzjach czy zaleceniach. Ze względu na pojawienie się przy obecnym kryzysie paniki i dezinformacji tzw. infodemii, a więc zalewu informacji na temat epidemii (do zeszłego tygodnia zwrot Coronavirus został użyty 1,1 biliona razy!), skuteczne przekazywanie właściwej i rzeczowej informacji jest niezbędne do utrzymania ciągłości działania przedsiębiorstwa jak nigdy dotąd.

Krok milowy do Przemysłu 4.0

Model przedstawiony wyżej z pewnością nie jest zaawansowany, ale jego siłą jest to, że może być wprowadzony stosunkowo szybko. Oczywiście wszystko jest uzależnione od poziomu wykorzystania IT w zakładzie, im więcej technologii, tym szybciej możemy uzyskać efekty. Na ten moment trudno wyobrazić sobie, że zakłady będą produkować całkowicie bez obecności ludzi na hali. Jednak sytuacja, z którą mamy do czynienia pokazuje, że zaawansowane systemy informatyczne i integracja procesów w jednym narzędziu, wspiera taki kierunek działania. Być może kryzys, z którym mamy do czynienia dzisiaj, będzie kamieniem węgielnym do przyspieszenia realizacji koncepcji Przemysłu 4.0 i autonomicznych zakładów, które nie są w odległej Azji, a za przysłowiowym rogiem.

Na koniec dodam tylko, że w ciągu ostatnich kilkunastu dni zaczęliśmy doceniać wiele narzędzi i rozwiązań IT, które do tej pory były traktowane trzeciorzędne. To dzięki nim obecna sytuacja jest o wiele bardziej znośna. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że koronawirus „uderzył” dwie dekady wcześniej. Dzisiaj dzięki technologii jesteśmy znacznie lepiej przygotowani do radzenia sobie z konsekwencjami pandemii niż kiedykolwiek wcześniej. Dotyczy to również przemysłu. Bez IT mogło być o wiele gorzej.


Dr. Stanisław Drosio, Dyrektor Pionu Usług i Utrzymania Oprogramowania, BPSC